szpony. Przychodzili codzień. Najpierw grali jedną lub i drugą partję w bilard a potem zawsze szli na górkę.
Bóg wie, co tam było, ale Niechludow wkrótce się cały odmienił. Dawniej był modnie i schludnie ubrany, miał włosy ufryzowane; teraz tylko przedpołudniem miał elegancki wygląd; gdy wracał z górki, był, jakby przeobrażony.
Razu pewnego zszedł z sali karcianej z księciem; był blady, wargi jego drżały.
— Nie mogę — rzekł — pozwolić na takie słowa; jak on może mówić, że brak mi delikatności i że więcej ze mną grać nie będzie. Wypłaciłem mu dziesięć tysięcy rubli, mógłby więc w obecności innych być ostrożniejszy w słowach.
— No, daj temu pokój — mówi książę — czy opłaca się gniewać się na takiego, jak Fedotka?
— Nie! Nie zniosę takiego traktowania.
— Daj pokój! Jakże można się tak poniżać, by wszczynać awanturę z Fedotką!
— Ależ przecież obcy ludzie byli przy tem.
— Tak? obcy? — powiada książę — jeśli tak, to natychmiast go zmuszę, by cię przeprosił.
— Nie, nie chcę.
Poczęli mówić po francusku; nic nie rozumiałem. Ale tego samego wieczora jedli z Fedotką kolację i przyjaźnili się dalej ze sobą.
Dobrze. Razu jednego przyszedł sam.
— Jak sądzisz — pyta — czy gram dobrze?
Nasz zawód ma, jak wiadomo, to do siebie, że trzeba się do każdego zastosowywać. Mówię zatem:
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.