Wygrałem znowu.
— Dwieście czterdzieści na dwieście czterdzieści.
— Czy nie będzie za dużo? — pytam.
Milczy. Gramy. Znowu partja kończy się moją wygraną.
— Czterysta ośmdziesiąt na czterysta ośmdziesiąt!
— Jaśnie panie — mówię — nie chcę pana narażać na takie straty. Bądź pan łaskaw dać mi sto rubelków, a resztę darujmy sobie.
Jakże mnie ofuknął! A był to przecież taki spokojny człowiek...
— Graj porządnie, albo nie graj wcale!
Widzę: nic nie poradzi.
Chciałem przegrać. Nie. Wygrałem.
— Słuchaj, Piotrze (nie nazywał mnie już Piotrusiem), nie mogę ci natychmiast wypłacić całej sumy; ale za dwa miesiące dam ci trzy tysiące“.
Poczerwieniał cały; głos mu drżał.
— Doskonale — jaśnie panie — powiadam.
Postawiłem kij do kąta. Niechludow idzie wzdłuż sali tam i z powrotem, tam i z powrotem. Jest cały skąpany w pocie.
— Piotrze — powiada — zagramy raz jeszcze o całą sumę.
— Co? — powiadam — dalej grać?
— Chodź, bądź łaskaw, mówi.
Podaje mi sam kij. Wziąłem go; rzuciłem kule tak na bilard, że spadły na ziemię. Naturalnie, trzeba być w takich razach bezczelnym.
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.