— Na miłość boską — powiada — Piotrusiu, daj mi sześć rubli.
Twarz jego była pomarszczona, blada.
— Nie mam — powiadam — jaśnie pan winien mi już tyle pieniędzy.
— Dam ci — powiada — za tydzień za tych sześć rubli czterdzieści.
— Gdybym miał pieniądze — mówię — nie śmiałbym odmówić jaśnie panu, ale doprawdy nie mam.
Wypadł, ściskał kurczowo dłonie, zgrzytał zębami, biegał, jak warjat po korytarzu.
— Ach! — zawołał — mój Boże! co to będzie?
Nie wszedł więcej do jadalni, wypadł na dwór, wziął dorożkę i odjechał.
Ale się uśmialiśmy! Huzar mówi:
— Gdzie pan, który ze mną jadł obiad?
— Odjechał — powiadamy.
— Co? odjechał? co kazał mi powiedzieć?
— Nic nie kazał powiedzieć. Wsiadł i odjechał.
— Dobry numer! — powiada huzar.
Myślę sobie: teraz przez dłuższy czas nie przyjdzie; po takim skandalu. Gdzie tam! Następnego dnia pod wieczór przychodzi. Idzie do sali bilardowej. Zdejmuje palto.
— Zagramy — powiada.
Spogląda ponuro, gniewnie.
Zagraliśmy partyjkę.
— Dosyć — powiada — przynieś mi papier i pióro, muszę napisać list.
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.