OSKAR WILDE
Pewnego popołudnia, siedząc w „Café de la Paix“ i przyglądając się wspaniałościom i lichocie paryskiego życia, rozmyślałem nad tym dziwnym kalejdoskopem próżności i nędzy ludzkiej, który przesuwał się przed mojemi oczyma. Nagle usłyszałem, że ktoś woła mnie po imieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem lorda Murchisona. Nie widziałem go od szkolnych czasów, to znaczy jakieś dziesięć lat; ucieszyłem się więc bardzo jego widokiem, i serdecznie uściskaliśmy sobie ręce. W Oxfordzie byliśmy wielkimi przyjaciółmi. Lubiłem go ogromnie; był taki przystojny, inteligentny i miał silnie rozwinięte poczucie honoru. Koledzy i ja mawialiśmy o nim, że byłby najmilszym w świecie chłopcem, gdyby nie zawsze wszystkim mówił prawdę w oczy.
Jednakże, zdaje mi się, że podziwialiśmy jego szczerość. Dziś wydał mi się bardzo zmieniony. Miał