Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

Zacząłem się jej bacznie przyglądać. Robiła na mnie wrażenie twarzy kobiety, posiadającej tajemnicę. Ale czy tajemnica ta była natury złej — czy dobrej — nie umiałbym tego powiedzieć. Piękność jej była, jakgdyby zlepkiem wielu tajemnic. Była to właściwie piękność bardziej duchowa, niż fizyczna — a nikły uśmiech na wargach był zbyt subtelny, by mógł posiadać słodycz.
— A więc, — zawołał zniecierpliwiony — jakie jest twoje zdanie o niej?
— Jest to Giokonda w sobolach — odpowiedziałem. — Opowiedz mi o niej.
— Nie teraz, po obiedzie — i zaczął mówić o rzeczach obojętnych.
Gdy kelner przyniósł nam kawę i papierosy, przypomniałem Geraldowi jego obietnicę. Wstał, przeszedł się parę razy po pokoju i usiadłszy wreszcie w fotelu, opowiedział mi następującą historję.
— Pewnego dnia, o piątej po południu, spacerowałem po Bond Street. Natłok powozów był tak ogromny, że ruch na ulicy był prawie niemożliwy. Tuż przy trotuarze stał mały żółty powozik, który, już nie pamiętam z jakich powodów, zwrócił moją uwagę. Gdy go mijałem, ujrzałem w nim tę kobietę, której fotografję ci dziś pokazywałem. Widok jej oczarował mię. Myślałem wyłącznie o niej przez cały wieczór i cały następny dzień. Po całem mieście szukałem żółtego powoziku, ale nigdzie nie spotkałem mojej „belle inconue“. Wkońcu zacząłem przypuszczać, że była tylko przywidzeniem. W jakiś tydzień potem byłem