rozpoczynając od opowiadania Laury, następnie o tem co sam widział.
Flambeau słuchał ze wzrastającem zainteresowaniem. Obydwaj, zdawało się, zapomnieli o obecności małego, niepozornego księdza.
W końcu Flambeau zerwał się z miejsca i zawołał:
— Zdaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli dokończy pan opowiadania po drodze. Nie mamy czasu do stracenia.
— Doskonale — zgodził się Angus — chociaż zdaje mi się, że narazie Smythe jest bezpieczny. Postawiłem czterech ludzi na straży.
Wyszli na ulicę. Razem z nimi powędrował milczący ksiądz. Raz tylko zrobił nic nieznaczącą uwagę, że coraz grubszy śnieg leży na ziemi.
Na placu Angus sprawdził swoich strażników.
Przekupień zapewnił go, że nikt do domu nie wchodził. Policjant potwierdził to zeznanie, dodając jeszcze, że ma przecież doświadczenie i wie, że złoczyńca mógłby równie dobrze być w łachmanach, jak i w eleganckiem ubraniu, ale stanowczo nikogo podejrzanego nie widział.
Gdy doszli do samego domu, portjer stojący w bramie dał im podobne informacje.
— Mam przecież prawo pytać każdego, kto tu wchodzi, do kogo i poco idzie. Zapewniam panów, że nikogo nie widziałem.
Wtedy ksiądz, stojący skromnie za nimi i patrzący pokornie na ziemię, odezwał się:
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.