Po długich, bezowocnych poszukiwaniach, Flambeau i Angus spotkali się znów w przedpokoju.
— Mój drogi — zaczął Flambeau, w podnieceniu mówiąc po francusku — ten pański morderca, nie tylko sam jest niewidzialny, ale potrafi też swoją ofiarę uczynić niewidoczną.
Angus przerażonym wzrokiem rozglądał się po przedpokoju obstawionym manekinami. Dreszcz nim wstrząsnął. Jedna z tych lalek stała, jakgdyby pochylona, nad miejscem, gdzie była czerwona kałuża. Jeden z haków, zastępujących jej ręce, był zlekka podniesiony w górę. Angus z przerażeniem pomyślał, że może biednego Smythe’a zabiło jego własne żelazne dziecko. W rozgorączkowanej wyobraźni widział, jak się maszyny zbuntowały przeciw swemu władcy, i zabiły go. Ale gdyby nawet tak było, co z nim potem zrobiły? Myśli zaczęły mu się mącić w głowie.
— Biedak — rzekł wkońcu głośno. — Znikł, jak chmura na niebie, pozostawiając po sobie jedynie ten czerwony ślad. Historja, jakgdyby nie z prawdziwego zdarzenia.
— Muszę iść natychmiast — odpowiedział Flambeau — i pomówić z moim przyjacielem.
Zeszli na dół, mijając pomocnika portjera, który zapewnił ich, że nikt do mieszkania biednego Smythe’a nie wchodził. Portjer i sprzedawca kasztanów powtórzyli to samo. Lecz Angus napróżno rozglądał się za swym czwartym świadkiem. Policjanta nigdzie nie było widać.
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.