zaczyna czytać. Ktoś musi być w pobliżu; tylko na niego nie zwraca się uwagi.
— Dlaczego ktoś musi być koniecznie w pobliżu? — pytał Angus.
— Dlatego — odpowiedział ksiądz Brown — że jeżeli wykluczymy z naszego rozumowania gołębie pocztowe, ktoś ten list przynieść musiał.
— A więc, pan przypuszcza — spytał Flambeau — że Welkin sam zanosił listy swego rywala?
— Tak, jestem tego pewien. Welkin sam zanosił te listy, gdyż zanosić je musiał.
— Niewiele z tego wszystkiego rozumiem — zawołał Flambeau. — Któż jest ten człowiek, jak wygląda? Dlaczego jest dla wszystkich niewidoczny?
— Chodzi zwykle bardzo ładnie ubrany, w uniformie granatowym z czerwonemi i złotemi wypustkami — odpowiedział ksiądz prędko i dokładnie — i w tym pięknym i rzucającym się w oczy kostjumie wszedł dzisiaj, w obecności czterech ludzi, do domu Smythe’a. Zabił go, i wyszedł, wynosząc go ze sobą.
— Na miłość boską! to wszystko brzmi, jak bajka. Chwilami zdaje mi się, że zwarjowałem — zawołał Angus.
— Nie, pan nie zwarjował. Jest pan tylko trochę niespostrzegawczy. Nie zwrócił pan nigdy uwagi na takiego człowieka, jak ten naprzykład — i zrobiwszy parę pośpiesznych kroków naprzód, położył rękę na ramieniu listonosza, który ich niespostrzeżenie wymijał w cieniu drzew.
— Nikt nie zwraca uwagi na listonoszów — mówił
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.