da kobieta klasnęła w ręce zachwycona, usiadła na kolanach męża, aby go serdecznie ucałować.
— Jakiś ty kochany, taka jestem zadowolona... Mój Boże, rosół!...
Pobiegła do sąsiedniego pokoju i wróciła.
— Zgasiłam gaz. Rosół będzie świetny... Teraz można iść spać.
Zabrała się do zdejmowania z sofy haftowanych poduszek, pod któremi leżały poduszki do spania.
∗
∗ ∗ |
Józef Langlois urodził się trzydzieści sześć lat temu w Grenobli. Ojciec jego, profesor matematyki, matka, córka skromnego urzędnika, uważali, że jedno dziecko im wystarczy. Józef miał dziesięć lat, gdy ojciec dostał posadę w Paryżu i cała rodzina, wraz ze służącą, przeprowadziła się. Niezamożni, zachwyceni i zaniepokojeni mieszkaniem „w stolicy“, państwo Langlois, przy ulicy Abbé Gregoire wynajęli tanie mieszkanie, składające się: z małego salonu, jadalnego, sypialni i trójkątnego pokoju o ściętym dachu, był to gabinet pana Langlois. Józef spał w przedpokoju, parawan zasłaniał jego składane łóżko, mył się w kuchni. Taka półnędza była mu obrzydliwą; będąc jeszcze dzieckiem, śnił o wspaniałych wnętrzach, wielkich mieszkaniach komfortowo i bogato urządzonych. Był inteligentny i pracowity; rodzice dumni z niego, zastanawiali się nad jego przyszłością. Ojciec chciał, aby poszedł drogą naukową, matka, przez romantyzm, ma-