Przez cały dzień uczuwał potrzebę odwiedzania miejsc, w których spodziewał się zastać Sieberta, zastać go jeszcze szczęśliwie przy życiu. Zastawał natomiast Branda, albo Leopolda Wiese, albo doktora Libbenowa. Wycofywał się wtedy pospiesznie, stwierdzając, że i oni również starają się wymigać. Bowiem żaden z czterech, którzy początkowo traktowali Sieberta, jakby trędowatego, nie znosił obecnie towarzystwa żadnego z świadków fatalnego zajścia.
Wreszcie dowiedział się Michelsen, że Siebert bawi w domu. Od tej pory nie opuszczał ani na chwilę posterunku na ulicy przed domem Sieberta. Trawiła go chętka, by wezwać policję; każde bicie dzwonów, każdy dzwonek tramwajowy każde głośniejsze odezwanie się przerażało go: oho, stało się... Widział Sieberta leżącego pod maską, przepojoną chloroformem, lub zwisającego z powały. Wyobrażał sobie, oto zgryzł kawałek dynamitu i nie ma więcej głowy na tułowiu.
O tej porze Siebert bawił u pani Klary Fichte...
Późno w nocy odważył się wreszcie Michelsen podejść do mieszkania Sieberta i zadzwonić. Nikt nie otwierał... Michelsen stał przeszło pół godziny; co pięć minut dzwonił. Siebert nie mógł więcej tego słyszeć... Nie żył... Michelsen schodził ze schodów drżący i blady...
Wałęsał się, póki lokale nocne były otwarte. Trzy razy był u Bolsa; pomyślał: „Oto ten słynny popęd zbrodniarza, iż wraca stale na miejsce popełnienia zbrodni“.
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.