Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Krzysztof odprowadził ją do jej pokoju, przyniósł, co miał w swem mieszkaniu do zjedzenia i pożegnał się. Nazajutrz — była to niedziela — zapukał i zapytał, co zamierza począć. Powiedziała, że nie ma pojęcia; ma męża pijaka. Opuścił ją. Chciała pozostać przyzwoitą.
Zamilkł. Jako praktyczny kupiec, począł obliczać, jakie szanse ma pomysł, który mu właśnie wpadł do głowy. Szybko się zdecydował:
— Zapłacę w restauracji za utrzymanie pani.
Rozmówił się potem z dozorczynią. Rzeczywiście mąż był winien. Pani Melanja Gall mogłaby była mieć adoratorów, iluby tylko zechciała. Słynny Makart chciał ją malować: miała tak przepyszne rude włosy; nie zgodziła się.
Następnej niedzieli przybył znowu, a potem w czwartek wieczorem; był to dzień świąteczny. Mówił o Schillerze, odczytał jej wypracowanie, napisane tuż przed maturą, a zawierające jego poglądy na życie i świat — zdania, które wygłaszał, otrzymywały teraz zgoła inny sens, gdy im się przysłuchiwała kobieta. Siedziała z pochyloną twarzą, opierając podbródek o białą swą, delikatną rękę; patrzała w oczy jego, promieniejące spokojnym blaskiem. Głos jego, czoło jego było czyste i mocne. Twarze ich, piersi zwolna się zbliżały. Rzekł:
— Winniśmy się wszyscy uważać za równych i sobie nawzajem pomagać. Czyżby w przeciwnym razie praca miała sens?