Strona:PL Nowodworski-Encyklopedia koscielna T.5 028.jpeg

Ta strona została przepisana.
17
Emmerich.

jąć pod warunkiem, że się wprzód wyuczy grać na organach. Poszła tedy na służbę do organisty w Coesfeld. Ale tu była ciężka bieda w domu. Katarzyna, zamiast uczyć się na organach, najcięższe spełniała posługi, oddała 20 talarów, jakie znów zebrała na posag klasztorny, narobiła nawet długów, rozdała wszystko co miała i znosiła głód, wspólnie z całą biedną rodziną. Zdawało się, że teraz jeszcze dalej Katarzynie od klasztoru, ale jej ufność nie zachwiała się na chwilę: była pewną, że niedługo zostanie zakonnicą. I w rzeczy samej tak się stało. Jedna z córek organisty, u którego służyła Katarzyna, chciała zostać zakonnicą; przyjmowały ją, jako grającą na organach, augustjanki w Dülmen, ale ta oświadczyła, że wstąpi do nich tylko wówczas, jeżeli przyjmą także i Katarzynę. W krótce przed wstąpieniem do klasztoru otrzymała w widzeniu koronę cierniową, od której jednak rany później się pokazały. Klasztor, do którego wstępowała E., znajdował się w stanie zaniedbania moralnego. Reguła była w zapomnieniu. Zakonnice żyły tam więcej jakby przypadkowo zebrani ludzie, którzy sobie jak można najdogodniej urządzają życie, aniżeli jako członki jednej duchowej rodziny, związane ściśle regułą i ślubami i do doskonałego żywota obowiązane. Obyczajem podtrzymywał się jeszcze jaki taki porządek, ale właściwie suknią tylko, nie zaś wyższą pobożnością, różniły się owe zakonnice od kobiet chrześcjańskich, żyjących w świecie. O jakimś wyższym kierunku duchowym nie było tam mowy. Bóg sam prowadził nowicjuszkę. Katarzyna była ostatnią w klasztorze i do najróżnorodniejszych posług używaną. Wzmagały się też jej cierpienia i choroby. Łaski, jakiemi była obdarowana, jej dar łez, jej częste ekstazy, jakich nie rozumiano, były dla niej źródłem wielu goryczy. Często niesłusznie była karaną; co, przy jej wielkiem poczuciu sprawiedliwości, niemałą było próbą, którą jednak wytrzymała, przyjmując wszelkie kary bez usprawiedliwiania się i bez szemrania. Wśród tych wszystkich dolegliwości była zawsze zadowolnioną i szczęśliwą ze swego stanu; szczególniej zaś z powodu bliskości Zbawiciela w Najśw. Sakramencie, do którego ciągle jej serce było zwrócone. Uczynność jej i miłość dla wszystkich, osobliwie zaś dla tych, od których coś ucierpiała, były niewyczerpane. Wady sióstr znosiła cierpliwie, starając się wszystko błędne polepszyć, odpokutować. „Musiałam płakać, mówiła ona później, gdy widziałam, jak gorszyły się z mego powodu te, dla których chętnie życiebym swoje oddała. I któżby nie płakał, czując się kamieniem obrażenia w domu pokoju, pomiędzy osobami Bogu poświęconemi? Musiałam płakać nad ubóstwem, nędzą i ślepotą tego życia, jakie z zamkniętem sercem wysycha w pobliżu morza łask Najświętszego Zbawiciela.“ D. 13 Listop. 1803 r. złożyła śluby zakonne. W 8 lat później klasztor został zniesiony. Katarzynie zdawało się łatwiej umrzeć, niż klasztor opuścić. Po została tam jeszcze do wiosny 1812 r., gdy inne już się wyprowadziły; ale pozostała chora, prawie umierająca. Byłaby zupełnie opuszczoną, gdyby nie stary francuzki emigrant ks. Lambert, który od 12 lat Msze w klasztorze odprawiał i sam prawie tylko jeden umiał ocenić cnoty Katarzyny. Sam chory i biedny dał jej w swem mieszkaniu ubogą izbę. Była tak chorą, że przyjęła ostatnie sakramenta. Podniosła się jednak i tego jeszcze roku mogła iść kilka razy do kościoła. D. 3 St. 1813 r. po-