Strona:PL Nowodworski-Encyklopedia koscielna T.6 297.jpeg

Ta strona została skorygowana.

są przyzwoicie utrzymywanymi. Wieść jednak o tak okrutném obchodzeniu się doszła do miasta, gdy jeden z krewnych gwardjana udał się do cytadeli i usłyszał, jak gwardjan przez okno poprosił go o przysłanie chirurga do opatrzenia ran. Prośbę te przedstawiono Brantowi. Na co im chirurga? zapytał Brant. — Nie wiem, odrzekł nieśmiało zapytany, może kamień na którego spadł z pieca. — Brant rozśmiał się tylko i nie śmiał odmówić chirurga; chciał jednak sam wybrać i wybrał niejakiego Teodora Kortmanna, który był szwagrem gwardjana (o tém pokrewieństwie Brant nie wiedział). Kortmann, wpuszczony do więźniów, nie mógł łez powstrzymać na smutny ich widok; hamować jednak musiał współczucie, aby podobnego losu nie doznać i aby mieć nadal możność niesienia pomocy. Tak przeszły pierwsze dni niewoli aż do 1 Lipca. Jeden tylko ś. Leonard Vechel został wypuszczony na krótki czas, żeby towarzyszyć dwóm katolikom, na śmierć skazanym: Teodorowi Bommerowi i Arnoldowi, o których wyżej wspomnieliśmy. Po dopełnieniu tej posługi, za wstawieniem wielu obywateli, zostawiono go na wolności, pod warunkiem, że szczere słowo Boże opowiadać będzie, że Mszy nie odprawi i że za miasto bez paszportu się nie wydali; w dodatku polecono mu mieć kazanie d. 2 Lipca (uroczystość Nawiedzenia N. Marji P.) w duchu reformatorskim. Gdy nadszedł dzień 2 Lipca, Leonard wstąpił na ambonę, prawił o dziewictwie N. M. P., zbijając dawne błędy (powtarzane przez t. zw. reformatorów) i zachęcał do wytrwałości w wierze. Heretycy, oburzeni tą śmiałością, już mieli go nazad odprowadzić do więzienia, nie wiadomo jednak dla czego zamiar swój odłożyli; dopiero na trzeci dzień, gdy Leonard za najformalniejszym paszportem, przez samego Branta wydanym, udał się do chorej swej matki pod Gorkum, rzucili się za nim w pogoń, jakby za nader niebezpiecznym zbiegiem, schwytali i do więzienia wśród powszechnego naigrawania zawiedli. Dla dręczenia pozostałych przez ten czas w więzieniu zakonników i innych duchownych przybył nowy tyran, Jan Omalius, kanonik leodyjski, apostata, wysłany przez Wilhelma Markę hr. Lummen (Guilielmus a Marca comes Lumnius), jednego z naczelnych przywódców powstania. Omalius kazał wszystkich obedrzeć do koszuli i w tym stanie przez noc (z 1 na 2 Lipca) zostawić. Tejże nocy żołnierze wpadają na śpiących zakonników, wiążą w pary, wyprowadzają z ostentacją niby na stracenie i każą śpiewać. Męczennicy sądząc, iż rzeczywiście nadeszła chwila dokonania męczeństwa, zaśpiewali Te Deum. Omylili się jednak: oprawcy bowiem zabawę z tego sobie robili, żeby bojaźnią śmierci nową mękę zadać. Związanych, zamiast na plac śmierci, prowadzą do sali, gdzie biesiadowali żołnierze; tam każą im rzucać losy i udają, że czyj los wypadnie, ten musi umrzeć. „Nie trzeba losów, rzecze gwardjan, ja pierwszy z największą chęcią ofiaruję się na śmierć; wiem bowiem, co to jest być powieszonym, gdyż świeżo tego doświadczyłem.” Gdy się już dosyć nasycili biesiadnicy widokiem i szyderstwami z zakonników, odprowadzili ich z tą samą ostentacją nazad do więzienia. Byłoby się takie znęcanie może bez końca ciągnęło, lecz wreszcie i senat miejski począł Branta nalegać o wypuszczenie duchownych; gdy zaś Brant wymawiał się, że nie ma do tego władzy, senat napisał do księcia Oranji, z prośbą, aby kazał jeńców wszystkich wypuścić według umowy, zawartej przy kapitulacji cytadeli. Na nieszczęście książę Oranji bawił jeszcze za granicą Hollandji; Omalius zaś z obawy, żeby