Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dziury, które w razie potrzeby zatyka się czem i jak można. O umeblowaniu mowy niema. W takiej izdebce odprawiłem o północy trzy Msze święte w sam dzień Bożego Narodzenia — na szczęście deszcz wtedy nie padał. Ale żeby Ojciec wiedział, jakie się wtedy ma uczucia, jak żywo przedstawiła mi się stajenka Betleemska i Najśw. Rodzina, tego opisać nie potrafię, to trzeba odczuć. Podczas tych Mszy Św., kilkoro dzieci Malgaszów katolików śpiewało Gloria in excelsis i inne pieśni w swoim języku, zupełnie jakby pastuszkowie przy żłobie Chrystusa Pana; po ostatniej Mszy św. ruszyliśmy w drogę. Pomyśli może Ojciec, że ci burżani jedzą ogromnie, kiedy tak dźwigają; gdzietam! trochę ryżu, jaki owoc, czasem kawałek mięsa, ot i po jedzeniu. Ich ubranie stanowi zwykły worek, w którym wycinają trzy dziury. Jedną w dnie, przez którą wkładają głowę, dwie po bokach, przez które przechodzą ręce — o krawatce i innych częściach ubioru, mowy u nich niema.
Madagaskar to ogromna pustynia w całem znaczeniu tego słowa, ani drzew, ani ptaków, mało ludzi, słowem nic, tylko skały pokryte lichą trawą. Od czasu do czasu natrafiają się wsie, to jest 4 lub 5 lepianek, w których mieszkają biedni Malgasze, żywiący się czem Bóg da: to ryżem, to konikami polnymi, owocami, czasem mięsem i t. p. Również trafiają się oazy (nazywają je tu lasami), t. j. jakie kilkanaście lub kilkadziesiąt drzew, ale wcale nie wyglądają na rośliny tropikalne, bo najczęściej bardzo liche. Parę razy mrowie po mnie przeszło i poleciłem grzeszną duszę Matce Najśw. Spuszczaliśmy się ze stromej i bardzo wysokiej skały; ścieżka szła po nad samą przepaścią, a nosze, na których siedziałem, mocno się przechylały na stronę