Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 024.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

a reszta sucho, ale przytem jest on okropnie wilgotny, bagien i moczarów pełno wszędzie. Wskutek tej wilgoci panują tu ciągle ostre febry, które, jeśli się nie kuruje, bywają śmiertelne. Biednych krajowców dosyć wskutek tego ginie.

Przybyłem do Tananariwy 30 grudnia 1898 r., a na drugi dzień zaraz taka ciocia febra zaopiekowała się mną należycie. Tutaj wszyscy mówią, że każdy Europejczyk czy prędzej czy później, musi taką febrę przebyć. Chciałem ją chodzący przebyć, żeby się nie poddać, tylko jak zwykle robiłem, przełamać, ale się nie dało; miałem 40 stopni gorączki, a nawet nieraz i więcej, więc musiałem się położyć i cały tydzień przeleżałem. No teraz Ojciec już mnie ma za wytłumaczonego, że tak późno ten list wysłałem, nieprawdaż? Trudno było wcześniej, choć szczerze chciałem. Ale to zwykle bywa, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi.
Tananariwy opisywać Ojcu nie będę, bo niema co. Jest to miasto wielkie, na górach leżące, ale nie europejskie, tylko budowane domy po afrykańsku. Wody w całym Madagaskarze niema do picia, rzeki brudne, a bagna bardzo niesmaczne. Pijemy tu wszyscy deszczówkę, którą się trzyma na przeciągu w cieniu, żeby była chłodniejszą.
Teraz opiszę Ojcu moje schronisko, ostateczny cel mojej podróży (i to mnie zatrzymało, bo musiałem pierwej obejrzeć a dopiero opisać. Otóż tak się rzecz ma: całe schronisko składa się z czterech ogromnych baraków, kościółka i mego mieszkania. Kościółek w środku, tuż obok mój domek, a baraki po obydwóch stronach, 2 z jednej, 2 z drugiej strony; kościółek na razie wystarczający do pomieszczenia chorych, których mam 150. Ale wewnątrz to trudno opisać, jakie