Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 036.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z Krzyża Pańskiego, które wskutek mego nieumartwienia, wydają mi się przykrością. Najbardziej mnie boli i dolega nędza moich biednych chorych. Ich mieszkanie opisałem już Ojcu w przeszłym liście, dlatego teraz nie opisuję. Biedacy mają zaledwie czem się wyżywić, t. j. zaledwie tyle ile potrzeba, żeby nie umrzeć z głodu; oprócz tego nie mają nic zgoła, ani lekarstwa, ani szmaty do owinięcia ran, słowem nic; ja jeden jestem tu wszystkiem, bo ani doktora, ani Siostry Miłosierdzia, nikogo przy nich nie ma. Przychodzę do nich co sobota (póki stale nie zamieszkam w schronisku), żeby im odprawić w niedzielę Mszę św. Nie uwierzy drogi Ojciec, jak mnie przykro tam się pokazać. Przyjdę tam, zaopatrzę Ostatnimi Sakramentami kto mocniej chory, pochowam, jeżeli jest nieboszczyk, potem idę trochę pomiędzy chorych, rozumie się z dobrem słowem tylko, bo nic innego nie mam. Ci biedacy użalają się mnie na swoje dolegliwości (oprócz trądu najrozmaitsze choroby) a ja poradzić nic nie mogę, bo nic nie mam. Jeden mnie się skarżył na silny ból żołądka — pytam przez tłumacza, czy czego niestrawnego nie zjadł za wiele (oni jedzą co pod rękę wpadnie), a ten biedak odpowiada, że od trzech dni nic zgoła w ustach nie miał! Oddałem mu swój chleb, innym powiedziałem, że będę się starał o lekarstwa. Powróciłem do mieszkania, zapłakałem, przedstawiłem rzecz całą Matce Najświętszej — i po sprawie, bo cóż więcej zrobić mogłem.
Tutaj z chorymi trzeba być bardzo ostrożnym, bo oprócz trądu, rozpowszechniony między nimi syfilis, parchy i wszy. Temu ja się nie dźiwię, bo jakże biedacy mają się myć lub czesać, nie mając palców u rąk. Tak dalej iść nie może żadną miarą. Moją ideą jest wybudować szpital na jakich 200 chorych i sprowadzić