Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 054.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tych pirogów z łacińskiej kuchni co niemiara, a mimo to nie chce mnie febra opuścić, gorączka trwa i trwa. Wkładam więc brewiarz do torby, biorę kij w rękę i maszeruję na kuracyę do Tananariwy. Wykurują, to dobrze, a nie, to drugie dobrze; przynajmniej wyspowiadam się przed śmiercią, W Tananariwie na powitanie bura od X. Superiora, ministra i infirmarza, żem przyszedł piechotą taki kawał drogi (2 dobre godziny) mając gorączkę. Trudna rada: idzie się piechotą, jeśli niema czem jechać. Wysłuchałem z pokorą te wszystkie wymówki i napomnienia, i zacząłem się kurować. Za łaską Bożą, po kilku dniach wylizałem się — czy na długo — to pytanie, ale odesłano mnie na stacyę burżanami (tragarzami).
Wchodzę do mego pokoju i zastaję tam wszystko białe, jakby śniegiem pokryte: wszystko zakwitło od wilgoci. Rad nie rad przeniosłem się na strych, i teraz mam w tym pokoju na piętrze wszystko co miałem przedtem na górze i na dole. Zaczęła się już pora deszczowa, więc o mieszkaniu na dole mowy niema. W sam dzień Św. Stanisława Kostki 13/11, bardzo nie wiele brakowało, a byłbym się tanim kosztem dostał na tamten świat. Od rana było bardzo gorąco, parno i pochmurno; około południa zaczął deszcz padać i pioruny sypały się jak z worka. Przypatrywałem się temu wszystkiemu i przysłuchiwałem jakiś czas, bo lubię patrzyć na burzę, potem zacząłem odmawiać brewiarz. O godzinie 2-giej po południu, tak silny uderzył piorun, że moja chata zatrzęsła się od huku. Zdawało mi się, że to coś trochę czy nie za blisko. Zeszedłem więc na dół, żeby zobaczyć, czy moi trędowaci nie mają jakiego kłopotu od tego pioruna. Wychodzę, i zastałem coś innego, niż myślałem. Piorun uderzył nie w baraki moich chorych, ale tuż obok