Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mojej chaty, tak może na metr od ściany i całą obryzgał błotem, zabił ptaka wielkości naszej wrony, a jak się nazywa, nie wiem (Malgasze nazywają go kicikici), wyrwał kawał darniny i poleciał w ziemię. Tym razem szczęśliwie się zakończyło polowanie pioruna tylko na ptaku, ludziom, dzięki Bogu, nic się nie dostało. Ptaka oddałem chorym, którzy się zbiegli do mnie, żeby zobaczyć, czy mnie się co złego nie stało i zarazem obejrzeć ślady pioruna.
Obecnie burze z piorunami są u nas na porządku dziennym; prawie dnia niema bez nich. Kilka dni temu zaczęły pioruny bić nie najgorzej, więc zeszliśmy z moim czarnym kuchmistrzem na dół, ażeby łatwiej dać drapaka w razie, gdyby dach chciał się walić. A nie wiele na toby potrzeba, jak mnie się wydaje, bo cały dom trząsł się tak, że pisząc, czułem drżenie stolika. Nie wiem, czy Ojcu o tem wspominałem, że na morzu pioruny daleko ładniej wydają się, niż na ziemi. Gdy byłem na okręcie, z prawdziwą przyjemnością przypatrywałem się, jak biły pioruny jeden po drugim, każdy z nich — na oko sądząc — miał może jaki kilometr długości, a jak trzasnął we wodę, to aż miło, znać, że nie żartuje, ale wali co może. Grzmoty nie dobrze się słyszą na okręcie, bo huk wody i maszyny przeszkadza. Nie można na pioruny długo patrzyć jednym ciągiem, zwłaszcza w nocy, bo światło to zanadto razi oko.
Wie Ojciec, że ja »Missye« czytuję z wielkiem zajęciem, ale nieraz ze strachem. Ze wszystkich stron proszą o wsparcie, bo wszędzie bieda. Jest jeszcze co prawda dużo miłosiernych ludzi na świecie, którzy wspierają, gdzie prawdziwa nędza, ale potrzebujących tylu, że chociażby się nie wiem jak wielkie jałmużny rozdało, to przecież na każdego odrobina spadnie.