Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 078.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wewnątrz domów, słowem wszędzie. W ziemi też ich jest dość. Zobaczyłem raz okrągłą dziurę w ziemi, a chcąc się dowiedzieć czy głęboka i czy zamieszkana, wlałem tam trochę wody. Ledwo wlałem wodę, wyskoczyła stamtąd spora tarantula. Innym razem chciałem sobie zrobić do kościoła kilka lichtarzy z gliny (parę takich gałek, jak u nas zwykle robią na iluminacyę w oknach), grzebnąłem łopatą i ze ziemią wydobyłem znowu tarantulę. Na ołtarzu obmiotłem przede Mszą lichtarze i obraz z pajęczyny i pająków, przychodzę w południe do kościoła, oho, nowi lokatorowie na temże samem miejscu już zasnuli swoje sieci i rozgospodarowali się na dobre.

Nie wiem zkąd wziął się u Malgaszów zwyczaj podawania ręki, zdybując się z kim i to znajomy czy nieznajomy, wszystko jedno. Mnie ten zaszczyt już prawie zupełnie nie spotyka, bo zburczałem niejednego za to. Idąc kiedyś do Tananariwy, zdybuje mnie jakiś wysztucerowany facet, zachodzi mi drogę i łapę wyciąga. Czego chcesz? pytam (o jałmużnie mowy być nie mogło, bo widać było po jego ubraniu, że ma się dobrze). On mówi: »dzień dobry Ojcu!« Dzień dobry, to dzień dobry, ale twojej łapy nie potrzebuję i nie podawaj ją nikomu, z kim nie jesteś dobrze znajomy, bo powiedzą o tobie, żeś jeszcze dziki. Nauka nie poszła w las, jak to mówią, bo potem zdybaliśmy się znowu kiedyś, ale on mi się tylko ukłonił, a łapy już nie było. Zwyczaj powyższy nawet trochę niebezpieczny, bo ręce u Malgaszów wiecznie spocone i lepkie, a tyle między nimi chorób niekoniecznie pożądanych, jak np. parchy. Dziwnie przytem wygląda zdybać się z jakimś smarowozem, którego w życiu się nie widziało i ni ztąd, ni zowąd »servus kolego«,