Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 140.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i t. p. mnóstwo innych zdań słyszałem. Nie wierzyłem własnym uszom i sądziłem, że to wszystko, choć nie na miejscu wprawdzie, jednak żarty tylko; mówię niektórym, co takie wywodzili teorye, ależ proszę spojrzeć na tych biedaków, czy oni są w stanie tyle pracować, żeby z tego mogli wyżyć? Na to dostałem odpowiedź: »No tak, ale, przecież gdyby zechcieli i nie byli leniwi — Ojciec ich znowu zanadto rozpieszcza.« Dałem pokój, bo co z takimi gadać, szkoda czasu, bo to tyle warto, co grochem o ścianę rzucać. Wiem, że nie jedna z tych zwiedzających osób wyjechała do Francyi, gdzie inaczej też nie będzie gadać. Oprócz tego dowiedziałem się, że we Francyi już mówiono i pisano o tutejszych trędowatych w ten sposób:
»W missyi środkowego Madagaskaru mają Ojcowie i schroniska dla trędowatych. Tym chorym nie najgorzej się tam dzieje, uprawiają pola manioku i innych rzeczy, są pielęgnowani, zdają się tam być szczęśliwymi. Że cierpią, toć prawda, lecz trudno inaczej, bo są trędowaci.«
Rzecz prosta, że każdy co usłyszy coś podobnego od kogoś, co sam osobiście zwiedzał schronisko, a przeczyta w Missyach zupełnie co innego i to wprost przeciwnego temu, pomyśli, że ja albo kłamię (co grzecznie wyrażą »troszeczkę przesadza«) albo znowu chciałbym mieć dla moich chorych niewiedzieć jak wykwintne utrzymanie i wcale nie będzie się spieszył z jałmużną. Na cóż im jałmużna, pomyśli sobie, kiedy mają wszystkiego pod dostatkiem, lepiej dać tam, gdzie rzeczywiście potrzeba. Mnie się zdaje, że tego rodzaju gadaniny, jest to nic innego, jak tylko zręczny fortel, którego dyabeł używa, żeby odwodzić miłosiernych ludzi od dobrych uczynków, jakiemi są wszystkie jałmużny, bo o wykwintnem utrzymaniu dla moich chorych, wcale