Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 204.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Postarzał się człowiek nie na żart, już nie mogę tak uganiać, jak przedtem. Wie Ojciec z tego, co kiedyś przedtem pisałem, że tu źródeł niema, pijemy wodę z bagien albo deszczówkę. Po takiej jednak przechadzce ta woda bardzo się smaczną wydaje; jak tylko przyjdę na miejsce, ostygnę trochę, żeby febry nie dostać, a potem raczę się tym żabim trunkiem lepiej może, niż jaki najzawołańszy bibuła wódką.

Szedłem kiedyś do moich chorych, dzień był bardzo duszny i skwarny, bo zanosiło się na burzę, szedłem ostro, więc zmachałem się nieźle; oprócz tego musiałem obchodzić miejsca wodą zalane (teraz tu pora deszczowa) i w tej przeprawie, choć uważałem dobrze, pokłułem się też dobrze o rozmaite kolczaste zielska i kaktusy. Na szczęście nie podarłem na sobie odzienia, a byłby to prawdziwy kłopot, bo trzebaby było potem zaszywać, do czego nie miałem wcale czasu, a jeszcze mniej ochoty. Zresztą mniejsza o to, bo w razie potrzeby, jak czas tak ochota musiałaby się znaleźć, ale najgorsze było, że zapomniałem wziąć ze sobą igłę i nici. Już się mnie parę razy zdarzyło, że w podobnych przeprawach odzienie ucierpiało. Zrobiwszy wszystko co było do zrobienia, zabierałem się do szycia. Po skończeniu tej operacyi opatrzyłem robotę, zaszyte było mocno, to prawda, ale za każdym razem przekonywałem się w podobnych wypadkach, że daleko większe mam zdolności do rzeźbiarstwa, niż do krawiectwa i łatwiej dam sobie rady z dłutem, niż z igłą. Nie smuci mnie to wcale, gdyż nigdy w życiu powołania do krawiectwa nie czułem. Wprawdzie moja sutanna często gęsto wygląda tak, że każdy co spojrzy, przypuściłby prędzej, że ją naprawił jaki rymarz, powroźnik, czy inny tego rodzaju majster, ale nie krawiec. To jednak jedno z najmniejszych, moje czarne