Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 263.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiedziałem na pewno nie wiem, ale, że mnie to wyprosiły drogie MM. z Karmelu, to jestem jak najzupełniej przekonany.
Co do schroniska, na razie tyle — jak się zacznie robota, zaraz Ojcu zacznę szczegóły nadsyłać. Rozmaitych trudności miałem i mam mnóstwo, jestem pewien, że będę ich miał daleko więcej, to mnie jednak bynajmniej nie zraża, per crucem ad lucem, inaczej trudno na tym świecie. Jedna jest rzecz, której się bardzo obawiam, mianowicie to, żeby broń Boże, jałmużna nie przestała nadchodzić, bo w takim razie stanęłaby moja robota. Nie przestaję prosić Matkę Najśw., żeby zagrzewała serca miłosiernych ludzi do popierania datkiem mojej sprawy i moim chorym ustawicznie toż samo zalecam. Tutaj teraz, jak robotnik, tak wszystko inne okropnie drożeje, mimo to jednak nadziei nie tracę, bo Matka Najśw. potrafi zapobiec temu.
Teraz opowiem Ojcu mały jeden szczegół z naszego domowego życia, który może Ojca nieco ubawi. W pakach, przysłanych mnie przez Sodalicyę św. Piotra Klawera, było trochę pierników i cukierków, które, jeśli się nie mylę, przysłała dla chorych najmłodsza dywizya z pensyonatu PP. Urszulanek z Krakowa. Po ukończeniu przepakowywania poszedłem do Ambahiworaku pożegnać moich chorych i zaniosłem im te słodycze. Moje czarne pisklęta pierwszy raz w życiu zobaczyły te rzeczy. Kiedy pokazałem wielki lukrowany piernik, ubrany cukrowymi kwiatami, krzyknęli natychmiast »adre«, wymawia się adré. Jest to wykrzyknik ustawicznie używany przez Malgaszów i oznaczający radość, smutek, podziw i t. p., znaczy oj, aj, lub coś w tym rodzaju. Potem powiedziałem im, że to się je, bo to słodki chleb (innej nazwy dla ciastek Malgasze nie mają), oraz wręczyłem im te pierniki