Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 270.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

trochę grosza na ryż dla moich chorych. Chciałem we święta osłodzić nieco żywot doczesny biedakom, więc za te pieniądze nie kupiłem ryżu, ale soli, żeby ten ryż, który mają, mógł być we święta smaczniejszy — i trzciny cukrowej, którą krajowcy lubią wysysać. Z Sodalicyi św. Piotra Klawera powtórnie nadesłano moim chorym między innemi rzeczami nieco słodyczy. Bardzo mnie to ucieszyło, bo sól, trzcina cukrowa i te słodycze ot już i jest wcale niezły baliczek na mały stoliczek. We Wigilię oddałem te dary moim chorym i powiedziałem, że sól i trzcinę cukrową kupiły nam na święta panienki z tego kraju, co za morzem, a słodycze posyła wam nasza Ray aman-dreny (czyta się: raj amandréni, znaczy ojciec i matka) hr. Ledóchowska (tak hrabinę moi chorzy tytułują). Uciecha nie mała, zaraz powiedzieli mnie: »Napisz Ojciec za morze, że my dziękujemy hrabinie Ledóchowskiej i tym panienkom dobrego serca.«
Już mieli się zabierać do podziału tych specyałów, kiedy podchodzi do mnie jeden chłopak i mówi: »Chodź Ojciec, daj Ostatnie Namaszczenie mojej babce, bo bardzo już chora.« Kazałem zaczekać z podziałem i poszedłem zaopatrzyć staruszkę, która w kilka godzin potem umarła. Nazajutrz w samo święto mieliśmy pogrzeb. Jak zwykle na całym świecie, tak i u mnie się dzieje, jedni umierają, drudzy na świat przychodzą. W pierwsze święto pochowałem staruszkę, a na drugi dzień świąt ochrzciłem nowonarodzonego dzieciaka.
Zdaje się mnie, żem jeszcze Ojcu nie pisał o tem, że tu mnóstwo pojawiło się parasoli. Nie wiem kto i skąd sprowadza, tylko kilka razy już widziałem wielu Malgaszów sprzedających parasole w znacznej ilości. Tanio te rupiecie się sprzedaje, bo po największej części są to już zużyte parasole, tylko trochę niby odnowione,