Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 289.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na ziemi szczęście, za którem gonią, a znaleźć go nie mogą. Jestem tego przekonania, bo, otwarcie Ojcu powiem, sądzę z tego, co widzę i doświadczam. Jest się, jak zwykle bywa na tym świecie, na wozie, ale częściej pod wozem. Nieraz już było porządnie krucho, nie wiedziałem jak radzić, idzie wszystko twardo, jak z kamienia, a mimo to, Najśw. Matka do ostateczności nie dopuściła, zawsze we wszystkiem doznajemy i jakby naocznie widzimy Jej opiekę. I ja sam zawsze we wszystkiem do Niej się udaję, czy to we większych rzeczach, czy z najmniejszym drobiazgiem nawet i moim pisklętom to ustawicznie polecam. Pytają czasem niektórzy, a jak teraz będzie, Ojcze, tego brak, a to nie idzie i t. d., na to zwykle im odpowiadam: tobie co do tego, to ani moja, ani twoja rzecz, udaj się z tem do Matki Najświętszej, do Niej wszystko należy, z Nią możemy wszystko, a bez Niej nic. Z początku trochę to jakoś twardo brzmiało moim pisklętom, może niekoniecznie to dobrze pojmowali, ale już się po trochu w to wdrażają i praktykują. Ot kiedyś niedawno pyta mnie jeden z chorych: »Zaczniesz Ojcze budować dla nas szpital, a jak skończysz, jak my się tam dostaniemy, kiedy wielu chodzić nie może, tragarze nas nie zechcą nosić, wozów niema, więc co zrobisz?« ja mu na to odpowiedziałem, żeby się nie troszczył wcale, bo Matka Najświętsza przecie o nas myśli i zaradzi w biedzie. »Prawda przy tobie — mówi mi ten chory — co mamy niepotrzebnie się kłopotać, Matka Boska nam ułatwi to wszystko, teraz nam błogosławi, to i potem nie przestanie.«
Już Ojciec pewno się niecierpliwi, żem się rozgadał, ja zaś przecie, bazgrałbym jeszcze bez końca, gdyby mi czas pozwolił, żeby choć listownie z Ojcem