Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 304.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tak było ciasno i brudno, musiałem przedrzemać się do rana siedząc, a odzienie musiało schnąć na mnie, bo ognia nie było czem rozpalić; ledwie tyle suchej trawy dostać było można, ile wystarczyło do ugotowania ryżu i zagrzania wody do herbaty. Myślałem, że mnie to na sucho ujdzie, ale nic z tego; w piątym dniu podróży zatrzymałem się u jednego z naszych Ojców (zwykle na tej stacyi zatrzymują się pół dnia nasi misyonarze w drodze z Tananariwy do Fianarantsoa) i na pół dnia położyłem się do łóżka, zażywszy sporą dozę chininy, żeby przeciąć febrę, która mnie była chwyciła. Dzięki Bogu, opadła nieco gorączka w nocy, a że czasu nie miałem do stracenia, bo i tak wszystko okropnie opóźnione przez te nieznośne korowody rządowe, więc na drugi dzień raniutko odprawiłem Mszę św., przetrąciłem znowu niezłą porcyjkę chiny i z resztą gorączki dalej w drogę. Choć przez pozostające 3 dni podróży od rana do wieczora mokłem na deszczu, jednak za łaską Matki Najświętszej, do której bez ustanku modliłem się, febra ustała prawie zupełnie. Po drodze trzeba było przebywać kilka quasi mostów, bo rzeczywistymi mostami tego nazwać nie można pod żadnym warunkiem; jeden szczególnie z tych quasi mostów utkwił mi w pamięci, bom się tam trochę strachu nabawił. Ten most łączył dwie skały, między któremi biegnie strumień, ale że to pora deszczowa, więc ten strumień biegł ostro i przybrał nie źle, jak wogóle wszystkie górskie strumienie; głęboki zbyt nie był, tak na oko sądząc, może miał w tem miejscu 1 metr głębokości, woda bardzo czysta, bo biegnie po kamieniu, więc dno widziałem dobrze; dno bardzo najeżone odłamami skał i prąd osty, wskutek czego hałas był niezły. Most zrobiony był z długich żerdzi, dość wprawdzie grubych, ale ugina-