Strona:PL O. Jan Beyzym T. J. i Trędowaci na Madagaskarze 338.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To dopiero katechizm, a msza jeszcze się nie zaczęła — odpowiedział zapytany.
— A katechizmu już nie potrzebujesz, zaszkodziłoby ci, jakbyś go posłuchał trochę — zapytał do znowu tamten.
— Katechizm to dla kobiet i dzieci, a nie dla nas — odparł sztucer.
Kiedy mi o tem opowiadano, żywo przypominało mi się to zło, na które nie można dość nażalić się w naszym kraju, mianowicie: że tylko lud prosty garnie się szczerze do Boga, a w wyższych warstwach społeczeństwa praktykujący katolicy to już chyba stanowią wyjątki. Na Mszy się nie jest w niedzielę, albo święto, bo..., na kazanie się nie idzie, bo..., katechizmu nie trzeba słuchać, bo..., słowem tych »bo« zawsze się znajdzie pełno napoczekaniu, tak, jak gdyby to miało kogo usprawiedliwić wobec Boga. Dałby Bóg, żeby to można wykorzenić u tych biednych Malgaszów, zaczynających dopiero być katolikami, bo inaczej nie daleko zajdą.
Pamiętam, żem Ojcu kiedyś już dawno pisał, jak paradnie wyglądają Malgasze pod parasolami, nie napisałem jednak Ojcu nigdy, o ile pamiętam, ile wycierpieć musi każdy dzieciak malgaski, dopóki sam chodzić dobrze i długo nie może, a mają te dzieciaki do cierpienia nawet i od parasoli, a to tak: matka nosi zwykle dzieciaka w lambie na plecach, to maleństwo nóżkami musi obejmować stan noszącej go matki, przykryte tym lamba i przyciśnięte do pleców matki, żeby nie wypadło, ale lamba dostaje mu zwykle do szyjki tylko. Matka nosi cały dzień dzieciaka tym sposobem, nachyla się, pracuje w ziemi i t. d., nie troszcząc się wcale, czy dziecku wygodnie, czy nie, czy go to męczy, czy nie. Często dziecko zaśnie, główka jego hojda się, jakby nie należąca do tułowia, słońce pada na tę główkę