aby zawsze być dobrym i posłusznym; a uchwyciwszy go nakoniec powtórnie za rękę, szedł z nim daléj w milczeniu.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Pan Sowerberry kazał właśnie godła swoje z ulicy
pozdejmować, okienice i drzwi od składu pozamykać, sam zaś zasiadł do biórka, aby przy świetle lichéj, niestósownéj świecy dochód dniowy do księgi obrachunkowéj zaciągnąć, gdy pan Bumble wszedł do składu.
— Witam, witam, panie Bumble! — zowołał Przedsiębiorca, ucinając pisanie w połowie słowa.
— Nie jestem ja sam, panie Sowerberry, nie sam! — odpowiedział Woźny; — przyprowadziłem wam chłopca.
Oliwer się ukłonił.
— A zatém to jest ten chłopiec? — zapytał Przedsiębiorca i wzniósł świecę po nad głowę, aby się Oliwerowi lepiéj mógł przypatrzeć. — Pani Sowerberry, czy nie raczysz do mnie wyjść na chwilkę do sklepu, moja droga?
Pani Sowerberry się niebawem na progu małéj izdebki, w tyle składu leżącéj, pojawiła. Była to kobieta nizkiego wzrostu, szczupła, chuda, zawiędła, z obliczem, w którém złośliwość wyryta była.
— Moja luba, — rzekł pan Sowerberry z wielkiém uszanowaniem, — oto jest ten chłopiec z roboczego domu, o którym ci niedawno mówiłem.
Oliwer powtórnie się ukłonił.
— Na miłość boga! — zawołała żona Przedsiębiorcy, — jakiż to chłopczyna mały!
— Prawda, że jest mały, — odparł Bumble, spoj-