To wyrzekłszy, pan Bumble w zapale zbytniéj gorliwości urzędowéj swój kapelusz trójgraniasty krzywo na głowę zasadził, i śpiesznie ze sklepu wypadł.
— Tam do licha! tak był zagniewany, że się nawet i o ciebie spytać zapomniał, Oliwerze! — zauważył pan Sowerberry, spoglądając za Woźnym, biegnącym szybko ulicą.
— To prawda, panie!
Odpowiedział Oliwer, który się podczas téj rozmowy troskliwie przed jego wzrokiem ukrywał, a nawet i teraz jeszcze, na samo wspomnienie dźwięku jego głosu cały drżał z przestrachu.
Oliwer niepotrzebował jednak wcale widoku pana Bumble unikać, gdyż ten urzędnik, na którego umysł przepowiednia Jegomości w białej kamizelce nadzwyczajne wrażenie zrobiła, mocno sobie postanowił o niego się wcale nie dopytywać, dopokąd Oliwer, zostający dotąd jeszcze dopiero na próbie u Przedsiębiorcy, na całe siedm lat mu zupełnie i prawnie oddanym nie zostanie, a tak i niebezpieczeństwo całkiem nie przeminie, aby kiedykolwiek do domu roboczego na powrót się mógł dostać.
— Niechże i tak będzie, — ozwał się pan Sowerberry, szukając swego kapelusza, — czém prędzéj się tego kłopotu zbędziemy, tém lepiéj. Noa, daj tymczasem pozór na sklep, a ty Oliwerze weź czapkę, i chodź ze mną.
Oliwer natychmiast usłuchał i poszedł za swoim panem, towarzysząc mu w jego zatrudnieniu rzemiosłowém.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |