z taką dobrotliwością i przychylnością w mowie,.... i tak miłemi łzami litości i współczucia w oku, iż te głębiéj w serce jego się wcisnęły, jak wszystkie cierpienia, które kiedykolwiek poniósł.
Siódmego dnia rano po ucieczce swojéj z miejsca urodzenia, Oliwer szedł zwolna, chromając, przez miasteczko Barnet. Okienice były jeszcze wszędzie pozamykane, ulice puste, żywa dusza z zaduchu i ciemności sypialni na jasność dnia jeszcze nie wyszła. Słońce zeszło w całéj swojéj świętnéj piękności; lecz te świetne promienie słońca posłużyły chłopcu jedynie do przekonania się o własnéj nędzy i zupełném opuszczeniu, gdy pyłem okryty, nogi mając ranne, popuchnięte, na zimnym kamiennym progu jakiegoś domu sobie spoczął.
Pomału zaczęto sklepy i okienice otwierać, a mieszkańcy miasta to w tę, to w owę stronę po ulicy się przechodzić. Wielu, spostrzegłszy Oliwera, przed nim się zatrzymało i z ciekawością jemu na chwilę przypatrywało, lub też idąc daléj, za nim się oglądało, lecz żaden z nich tyle litości w sercu nie miał, i téj pracy sobie nie zadał, aby się go zapytać zkąd przychodzi i dokąd idzie? On zaś nie miał odwagi żebrać, siedział przeto smutny i strapiony.
Oliwer spoczywał tak przez długi czas na tym stopniu kamiennym, zastanawiając się niemało nad ilością nadzwyczajną szynkowni w Barnet, — w tém miasteczku bowiem w co trzecim domu prawie jest czy to większa, czy mniejsza szynkownia, — spoglądając smutnie na powozy przejeżdżające, i dziwiąc się w duchu nad tém, iż ludzie w nich w kilku godzinach tę samą przestrzeń
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.