swych szerokich spodni je włożyć, gdzie ich też rzeczywiście ustawicznie trzymał. Zresztą taki z niego chłopiec był nadęty i napuszony, jaki tylko kiedykolwiek, cztery stóp i sześć cali, a może i mniéj jeszcze mając, w półbócikach blicherowskich po ulicy kroczył.
— Jakże się masz, mój chłopcze? — zapytał Oliwera ten nieznajomy i zabawny młodzieniec.
— Jestem głodny i znurzony, — odpowiedział Oliwer; a łzy mu w oczach się zakręciły, gdy to wyrzekł. — Przychodzę z bardzo daleka;... szedłem cały tydzień.
— Szedłeś cały tydzień! — powtórzył ów młodzieniec nieznajomy. — A, rozumiem.... na rozkaz dziubosza, nieprawda? .... Spodziewam się przecież, — dodał spostrzegłszy Oliwera zadziwienie, — że wiesz co to znaczy dziubosz, mój zacny przyjacielu?
Oliwer mu na to bardzo skromnie odpowiedział, iż w istocie słyszał, że tego słowa przy opisywaniu ptaków używano.
— Na moje oczy, jakiż to z ciebie zieleniak! — zawołał ów nieznajomy. — Wiedz o tém, że dziubosz oznacza sędziego; a jeźli się mówi, iż na rozkaz dziubosza idziesz, to nie ma wcale znaczyć, że idziesz prosto drogą i ciągle naprzód, ale ciągle do góry, nie schodząc nigdy na dół. A byłeś ty kiedy w młynie?
— W jakim młynie? — zapytał Oliwer zdumiały.
— W jakim młynie!.... no w młynie,....[1] w młynie tak mało miejsca zajmującym, że się nawet w dzbanku kamiennym[2] zmieścić może, i zwykle