Prócz tego zachowanie się obu towarzyszy było bardzo rażące. Smyk miał bowiem ten brzydki zwyczaj zrywać czapki małym chłopcom z głowy, i je daleko na ulicę rzucać; Karolek Bates zaś zdawał się mieć bardzo szerokie pojęcie o własności, kradł bowiem wszędzie gdzie tylko mógł, jabłka lub inne owoce z kup i koszów przekupek, i chował wszystko do kieszeni, taką objętość nadzwyczajną mających, że się pod jego ubiorem we wszystkich kierunkach ukryte być zdawały.
To wszystko było rzeczą tak brzydką i nieprzyzwoitą w oczach Oliwera, że im właśnie chciał oświadczyć, iż jeźli tego czynić nie zaprzestaną, on pierwszą lepszą drogą do domu powrócić woli, gdy myśli jego zmianą bardzo tajemniczą w postępowaniu Smyka nagle inny kierunek wzięły.
Zaledwie bowiem z ciasnéj uliczki niedaleko rynku
Clarkinwell, — przez jakieś szczególne przekręcenie wyrazów: The green (trawnik) zwanego, — wyszli, Smyk się nagle zatrzymał, i kładąc palec na ustach, swych towarzyszy również wstrzymał, zalecając im największą ostrożność i przezorność.
— Cóż to takiego? — zapytał Oliwer.
— Pst! — odpowiedział Smyk. — Czy widzisz tego staruszka oto, koło księgarni?
— Tego starego pana przy drodze? — zapytał Oliwer. — Tego widzę!
— Ten będzie dobry! — rzekł Smyk.
— Kęs niebardzo lichy! — potwierdził Karolek Bates.
Oliwer z wielkiém zadziwieniem to na jednego, to na drugiego spoglądał, lecz żadnego zapytania zrobić nie śmiał, gdyż obaj chłopcy zwolna na drugą stronę
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/135
Ta strona została skorygowana.