i zaszło, i znów zeszło i zaszło, i wiele dni jeszcze tym
sposobem wschodziło i zachodziło, a Oliwer leżał ciągle bez pamięci na swém łożu bolesném, usychając z palącéj go i trawiącéj gorączki, która, niby kwas najsilniejszy, w żelazo najtwardze się wżerający, dla tego jedynie
pali i trawi, by zniszczyć i pożreć.
Robak nawet z taką szybkością i pewnością ciała zmarłego nie stoczy, jak ta powoli trawiąca gorączka téj pracy na żywém dokonać jest w stanie.
Wybladły, wynędzniały, wątły, obudził się nakoniec ze swego snu, jak się mu zdawało, długiego i ciężkiego.
Podniósłszy się cokolwiek na swojém łóżku, głowę podparł ręką drżącą i trwożliwém okiem na około potoczył.
— Gdzież ja to jestem?... jakimże sposobem ja się tutaj dostałem?.... — szepnął nakoniec z cicha. — To nie moje miejsce, na którém zwykle sypiałem!
Chorobą znękany i na siłach zwątlony, wyrzekł to głosem słabym, cichym;... a jednak go usłyszeć musiano, gdyż się natychmiast w jego głowach zasłona od łóżka ruszyła, a kobieta w podeszłym już wieku, skromnie i czysto ubrana, śpiesznie z krzesła przy łóżku stojącego podniesła, na którym dotąd siedziała i dziergała.
— Cyt, cyt, mój synu!.... bądź cicho, — ozwała się staruszka łagodnie. — Musisz się jeszcze bardzo spokojnie zachować; inaczéj by ci się pogorszyć mogło, a byłeś bardzo chory!.... o tak!.... bardzo, bardzo chory!.... Połóż się, połóż na powrót, mój drogi synu!.... to ci lepiéj będzie!
To mówiąc staruszka zwolna i troskliwie głowę Oliwera na powrót na poduszkę złożyła, i odgarnąwszy
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/157
Ta strona została skorygowana.