Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

i parsknąwszy śmiechem głośnym, nieskończonym, rzucił się na małe schodki i tarzał po nich w swém zachwyceniu i radośném upojeniu.
— Czegóż ty się śmiejesz! — zapytał Smyk.
— Ha! ha! ha! — odpowiedział Karolek Bates.
— Czy stulisz ty pysk, szaleńcze? — zawołał Smyk, potoczywszy okiem śledczém na około z wielką przezornością. — Czy ty chcesz, aby nas schwytano, głupcze?
— Kiedy się wstrzymać ani sposób! — odparł Karolek; — na moje oczy, że trudno, niepodobna się mi wstrzymać od śmiechu!...... Jeszcze go widzę, jak zmykał, jak zmykał, jak koło rogów ulic zawracał, i o każden słupek uderzał; jednak biegł i biegł ciągle jak strzała,.... jakby i on był z żelaza, tak jak owe słupki; a ja mając chustkę w kieszeni biegłem za nim;.... o na moje oczy!
Wyobraźnia żywa pana Karolka Bates przedstawiała mu to całe widowisko tak żywemi barwami, że jak tylko w swém opowiadaniu do tego miejsca przyszedł, zaczął się na nowo po schodkach tarzać, i głośniéj jeszcze śmiać jak poprzód.
— Co tylko Fagin na to powie?
Zapytał Smyk, oczekując pomyślnéj chwili do zadania mu tego pytania tak długo, dopokąd brak tchu niejakiéj przerwy w tym pustym śmiechu przyjaciela nie zrobił.
— Co? — powtórzył Karolek Bates.
— Tak jest, co? — rzekł Smyk.
— Cóż by miał na to powiedzieć?
Odpowiedział Karolek, a śmiech mu nagle na ustach