zamarł, uwaga Smyka albowiem wielkie wrażenie na niego zrobiła.
— Tak jest,.... cóż ma na to powiedzieć?
Dawkins poświstał sobie przez chwilę, a potém, zdjąwszy kapelusz, poskrobał się w głowę i cokolwiek nią pokiwał.
— Cóż ty myślisz? — zapytał Karólek.
— Tralala, lirum larum, kirum karum, wszak on
tego sam chciał!
Zaśpiewał Smyk z lekkim uśmiechem szyderskim na swéj przebiegłéj twarzy.
To niejako wprawdzie tłómaczyło, ale nie zadawalniało. I Karolek Bates tego samego musiał być zdania, gdyż na nowo zapytał:
— Cóż myślisz, co?
Smyk mu nic na to nie odpowiedział, lecz zasadziwszy kapelusz napowrót na głowę, podkasawszy poły swego długiego surduta, przycisnął język do lica i mlasnął nim kilka razy o wierzchnią część nosa w sposób znany i bardzo dobitny, a obróciwszy się na pięcie, puścił daléj ulicą.
Karolek Bates szedł za nim w smutnych myślach pograżony.
Odgłos stąpania po wschodach skrzypiących w kilka chwil po owém wydarzeniu i poprzedzającéj rozmowie obu przyjaciół, zbudził z zamyślenia znanego nam starego Żyda, siedzącego przy ogniu z kiełbasą i kawałkiem chleba w lewéj ręce, kozikiem w prawéj, a dzbankiem blaszanym na trójnogu. Szelmoski uśmiech przebiegł po jego licu bladém, gdy się obrócił, i rzuciwszy
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/173
Ta strona została skorygowana.