go rozdziału za rzecz potrzebną uważać może nie będzie.
Gdyby to w istocie nastąpić miało, niechaj że więc to posłuży jedynie za skazówkę małą, grzeczną ze strony życiopisarza, iż się w swéj powieści prosto aż do tego miejsca wraca, w którém się Oliwer Twist urodził, a czytelnik niechaj będzie pewnym, iż wiele i ważnych powodów było do zmuszenia go do téj podróży, inaczéj by się autor żadną miarą nie był ośmielił do podobnéj wycieczki go zaprosić.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Pan Bumble wybrał się wczas rano z domu, przeszedł przez bramę domu roboczego, i puścił się z czołem dumnie zadartém, całą postawą napuszoną, nadętą, gościńcem ku zakładowi pani Mann.
On się znajdował właśnie na stopniu najwyższym świetności i pychy swego urzędowania.
Jego kapelusz trójgraniasty i ubiór połyskiwał w promieniach wschodzącego słońca, a laską swoją wywijał z całą siłą i dzielnością zdrowia i potęgi.
Pan Bumble zwykle nos i czoło do góry zadarte nosił, lecz dzisiaj one jeszcze bardziéj jak zwykle do góry zadzierał. Z jego ócz taka wesołość wewnętrzna, w sobie zatopiona promieniła, a w jego całéj postawie taka wyniosłość rozlana leżała, że gdyby go jaki badacz obcy téj chwili był spotkał, byłby z tego mógł wnosić, iż się myśli Woźnemu po głowie snują, za nadto wielkie, za nadto wzniosłe, aby je w słowa zamienić można.
Bumble się dzisiaj ani chwilkę na zwykłą pogadankę nie zatrzymywał, jeżeli po drodze którego ze swoich