smętne, romansowe okazał, które do zalet jego zwyczajnych wcale nie należało.
Chwilę spoglądał na Oliwera zadumany, w marzeniach zatopiony, poczém głowę do góry podniósł, głęboko westchnął, i na pół do siebie, na pół do Karolka Bates, rzekł:
— Jaka szkoda, że nie jest strzelcem.
— Ba! — odpowiedział na to Karolek Bates, — bo nie wie, co jest dobrém dla niego.
Smyk raz jeszcze głęboko westchnął, potém fajkę do ust włożył; Karolek poszedł także za jego przykładem, a obaj siedzieli przez kilka chwil w milczeniu, paląc sobie fajki.
— Mnie się zdaje, że ty nawet niewiesz, co to jest strzelec? — ozwał się Smyk ponuro.
— Mnie się zaś zdaje, ze wiem co to jest,.... — odpowiedział Oliwer, spojrzawszy szybko do góry. — Jest to tyle co złodziéj;...... a ty nim jesteś,..... nieprawdaż ?
Dodał chłopczyna, niepomiarkowawszy się natychmiast.
— Prawda że nim jestem, — odpowiedział Smyk na to, — i nie chciałbym nigdy w mojém życiu być czém inném.
Pan Dawkins, objawiwszy te uczucia swoje, rzucił dziko kapeluszem na głowie, i spojrzał na Karolka z takim wyrazem, jakby mu bardzo był wdzięcznym, gdyby mu się tenże chciał sprzeciwić, i coś innego utrzymywać.
— Tak jest;.... jestem nim! — powtórzył Smyk; — i Karolek nim jest także, i Fagin, i Sikes, i Nancy,
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/260
Ta strona została skorygowana.