odpowiedział mu Smyk z poważném poruszeniem fajki. — Posiepacy wiedzą, że my mamy zawszy z sobą do czynienia. Bylibyśmy go zatém w kłopót wielki wprawić mogli, gdybyśmy nie byli natychmiast uciekli i schwytać się dali. Wszakże to było przyczyną, nieprawdaż Karniku?
Pan Bates skinieniem głowy to potwierdził, i chciał właśnie coś powiedzieć, lecz ucieczka Oliwera tak nagle mu się przypomniała, że dym z fajki, który właśnie do ust wciągnął, z nagłym jego śmiechem się zaplątał, do piersi i do głowy zabłąkał, i tak go zadusił, że biedny Karolek mało pięć minut się krztusić, kaszlać, rękami i nogami wierzgać musiał, nim przyszedł do siebie.
— Przypatrz się oto! — rzekł Smyk, wyjmując z kieszeni pełną garść szylingów i feników. — To mi piękne życie!.... jakaż do pioruna! w tém różnica, czy one z tąd, czy z owąd pochodzą?.... Bierz... bierz ile chcesz!.... tam ich jeszcze jest więcéj, zkąd one pochodzą!... No i cóż,.... czy niechcesz?.... Oj ty poczciwy głupcze!....
— To grzech Oliwerze, nieprawda? — zapytał Karolek Bates. — Gotowi za to połechtać, nieprawda? co?
— Ja nie wiem, co wy przez to rozumiecie! — odpowiedział Oliwer, spoglądając trwożliwie naokoło.
— Coś podobnego!
Odpowiedział Karolek, i mówiąc to, podniósł jeden róg od swéj chustki na szyję do góry, trzymał go w powietrzu, głowę na ramię zwiesił i jakiś pisk dziwny, przeraźliwy przez zęby wydał. To wszystko miało tyle znaczyć, że łechtać i wieszać jest jedno i to samo.
— Otóż to ma znaczyć, i to pod tém rozumiałem,
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/263
Ta strona została skorygowana.