Błoto wielkie ulicę pokrywało, a mgła gęsta, sina, nad domami się unosiła. Deszczyk drobny, przenikliwy, rosił, a wszystko, czego się tylko dotknąć było, zimnem i wilgocią przejmowało.
Była to noc, jakby naumyślnie dla takich ludzi jak Żyd, na przechadzkę stworzona.
Kiedy ten starzec ohydny tak śpiesznie ulicą mknął, przekradając się cieniami podcieni ulic i bram domów, wyglądał bardzo podobien do gadu obrzydłego, spłodzonego w tém błocie i ciemności, pośród któréj pełznął, wysuwającego się nocą z jam swoich, aby żeru dla siebie poszukać.
Długo biegł tym sposobem, przebiegł wiele krętych i zawiłych ulic i uliczek, nim do Bethnal-Green doszedł; zwróciwszy się potém nagle w lewo, zapuścił się natychmiast w cały błędnik wązkich, ciasnych, brudnych, plugawych uliczek, w które ta gęsto i ciasno zamieszkana część miasta tak obfituje.
Żyd musiał jednak z tym błędnikiem, przez który przechodził, bardzo dobrze być obznajomiony, kiedy go ani ciemność nocy, ani też zawiłość ulic i rozmaitych zakrętów z drogi nie zbłąkała. Biegł tedy ciągle, szybko, przez rozmaite ulice, przechodnie sienie, aż nakoniec dobiegł do uliczki wązkiéj, ciemnéj, jedną tylko lampą na przeciwnym końcu oświeconéj.
Tutaj się zatrzymał koło jednego domu, do drzwi zapukał, i rzekłszy kilka słów niezrozumiałych do osoby, która mu je otworzyła, wszedł na schody.
Pies w izbie zawarczał, gdy się Żyd klamki dotknął, a głos męzki z pokoju się odezwał: kto idzie?
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/270
Ta strona została skorygowana.