z cicha; — niemamy się czego obawiać, abyśmy kogoś po drodze zdybali, coby nas mógł widzieć i poznać.
Tobijasz przystał na to. Puścili się zatém główną ulicą miasteczka, która o téj porze zupełnie pusta była.
Czasami wprawdzie słaby promień lampy nocnéj w niektórych domach przez szpary od okienic sypialni na ulicę się przedzierał, a szczekanie psów tu i owdzie ciszę nocną przerwało, lecz ani żywéj duszy na ulicy nie było, a oni bezpiecznie przez miasto przeszli niespostrzeżeni, i na otwarte pole wyszli, gdy druga godzina na wieży wybiła.
Zwolniwszy teraz cokolwiek kroku, wrócili się na lewo boczną dróżyną.
Za ćwierć godziny najdaléj zatrzymali się koło samotnego domu, otoczonego w koło dość wysokim murem, na który się Tobiasz Crackit, odpocząwszy sobie tylko tyle, by cokolwiek odetchnąć, śpiesznie wdrapał.
Podajże mi teraz chłopca, — szepnął Tobijasz. — Podnieś go do góry, a ja go potém już sam wyciągnę.
Nim się Oliwer należycie w koło mógł obejrzeć, Sikes go już chwycił pod ręce, a Tobijasz się z nim w oka mgnieniu na przeciwnéj stronie muru na trawnik stoczył.
Sikes przybył tuż za nimi, poczém się wszyscy trzéj ostrożnie ku domowi skradać zaczęli.
Teraz dopiero Oliwer, z przerażenia i zgrozy do szaleństwa prawie doprowadzony, po raz pierwszy na tę myśl przyszedł i poznał, iż rozbój, rabunek, a może i zabójstwo celem téj wyprawy było.
Załamał tedy ręce w rozpaczy i wydał mimowolnie prawie lekki okrzyk zgrozy. W oczach mu się zaćmiło,
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/320
Ta strona została skorygowana.