Ileż to ludzi nędznych, wygłodniałych, z łona społeczeństwa wyrzuconych, a takim czasie na ulicach naszych się kładzie i oczy swoje zamyka, których już nigdy choćby największym nawet był zbrodniarzem, w świcie gorszym i nielitościwszym dla niego więcéj nie otworzy.
Taki widok przedstawiał właśnie świat zewnętrzny téj chwili, kiedy pani Corney, gospodyni owego domu roboczego, z którymeśmy naszego czytelnika dawno już jako miejscem urodzenia Oliwera Twista zaznajomili, we własnym małym pokoiku, przy miłym ogniu na kominku płonącym wygodnie sobie usiadła, i z niemałém upodobaniem i przyjemnością na stolik okrągły okiem rzuciła, na którym tacka odpowiedniéj wielkości leżała, a na téj wszystko, co do przyrządzenia najmilszego kobietom napoju jest potrzebne.
Pani Corney chciała się właśnie kubkiem ciepłéj herbaty pokrzepić. A gdy jéj oko pomału ze stołu na ogień się zwróciło, na którym malupeńki kociołeczek śpiewkę króciótką, jednostajną, głosem cieniutkim, jednostajnym, odśpiewywał, przyjemność jéj wewnętrzna widocznie rosła, a w końcu tak jéj miło na sercu się zrobiło,.... tak miło,... że aż uśmiech na ustach pani Corney osiadł.
— Miły Boże! — pomyślała sobie ta kobieta, sparta łokciami na stoliku, spoglądając na ogień zamyślona, — ja wiem dobrze, że my wszyscy mamy zawsze wielką przyczynę Bogu być wdzięcznemi,.. tak jest, wielką przyczynę, chociaż jéj czasem sami nieznamy!
Pani Corney wstrząsnęła posępnie głową, jakoby opłakiwała ślepotę umysłową i przewrotność tylu ubogich
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/327
Ta strona została skorygowana.