zażyć musiała, ale i skutki sporéj szklanki wódki z wodą, którą ją owe obie dozorczynie stare w szczerości swego serca, jako dawną przyjaciółkę potajemnie na dodatek uraczyły, jeszcze nie przeminęły.
— A teraz chciéj mnie wysłuchać!
Zawołała konająca tak głośno, jakby ostatnich sił swoich dobywała, aby ostatnią iskierkę dzielności swojéj ukrytéj obudzić.
— Słuchaj mnie!.... W téjże saméj izbie,.... na tém samém łóżku,.... pielęgnowałam przed laty młode, ładne dziewcze, które z nogami rannemi od dalekiéj podróży, zapylone, zakrwawione, do tego domu przywiedziono. Tutaj porodziła chłopczynę i umarła.... Może sobie..... rok jeszcze przypomnę?.... zaraz!.....
— Niechaj się tam kiedy chce stało, o rok nam wcale nie chodzi! — ozwała się niecierpliwa z ciekawości pani Corney; — mów lepiéj, co się daléj stało?
— Co się daléj stało? — mruknęła konająca kobieta, wpadając na nowo w swoje dawniejsze otrętwienie i ospałość; — o tak, co się daléj stało!.... ja wiem,.... wiem,.... co się daléj stało!.... — wrzasnęła, zrywając się powtórnie i przychodząc do siebie; rumieniec pokrył jéj lica, a oczy lśniące omal że jéj z głowy nie wyskoczyły; — ja ją okradłam!.... tak jest,.... okradłam ją! zrabowałam!.... Ona jeszcze nie zastygła!.... jeszcze nie zastygła, powiadam ci! kiedym jéj skradła,.... zrabowała!
— Cóżeś jéj skradła? powiedz na miłość Boga! —
Zawołała pani Corney z ruchem, jakoby o pomoc zawołać chciała.
— To!
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/348
Ta strona została skorygowana.