większą jeszcze niecierpliwością;.... a Żyd i jego dwaj ucznie siedzieli tymczasem w ciemności.
Po chwili Smyk powrócił, i szepnął coś Faginowi tajemniczo do ucha.
— Jak to! sam jeden ? — zawołał Żyd z przerażeniem.
Smyk kiwnął głową na znak potwierdzenia, i zasłoniwszy ręką płomień od świecy, dał Karolkowi po przyjacielsku na migi do zrozumienia, iż lepiéj uczyni, jeżeli na teraz zbytnią wesołość swoję poskromi. Spełniwszy tę przyjacielską usługę, zwrócił oczy swoje na oblicze Fagina, i oczekiwał jego rozkazów.
Starzec gryzł się w swoje palce zwiędniałe, i namyślał przez chwilę. Pod ten czas walka nadzwyczajna sercem jego miotać musiała, albowiem oblicze jego kilkakrotnie się zmieniało, jakby się czegoś spodziewał, i wiadomości najgorszéj oczekiwał. Nakoniec głowę podniósł do góry.
— Gdzież jest? — zapytał.
Smyk wskazał na sień na dole, i zrobił poruszenie, jakby z izby wyjść zamyślał.
— Dobrze! — potwierdził Żyd, niby w odpowiedzi na jego milczące pytanie, — przyprowadź go tutaj. Sza!.... cicho, Karolku!.... spokojnie, Tomaszu! Precz z tąd, precz!
Ten rozkaz krótki, Karolkowi Bates wydany, aby się wraz ze swoim przeciwnikiem niedawnym oddalił, natychmiast i w największém milczeniu wykonanym został.
Szmer ich kroków jeszcze zupełnie nie ucichł, a Smyk już szedł po schodach do góry, niosąc świecę
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/360
Ta strona została skorygowana.