kawałków materyj wełnianych i płóciennych, gniją i butwieją po brudnych, wilgotnych piwnicach.
W tę to okolicę Żyd zwrócił swe kroki. Musiał on bardzo dobrze z wszystkimi mieszkańcami téj uliczki być znajomym, albowiem każdy z nich, który tylko przy okienku lub koło drzwi siedział, i na kupca lub przekupcę czatował, poufale go powitał, gdy mimo niego przechodził.
Fagin im na wszystkie strony dziękował i pozdrawiał ich nawzajem, niezatrzymując się jednak u żadnego z nich, dopokąd na drugi koniec ulicy nie doszedł, gdzie się koło jednego kramu zatrzymał, i właściciela, człowieka nizkiego wzrostu, który tyle ze swéj osoby w krzesło dla dziecięcia wtłoczył, ile się w niém zmieścić mogło, i fajkę u drzwi swego składu palił, uprzejmie zagadnął:
— Ach panie Fagin!.... wasz widok sam by już człowieka natychmiast z choroby na oczy uleczył.
Ozwał się ten zacny przekupca w podziękowaniu za grzeczność Żyda, iż się o jego zdrowie zapytać raczył. —
— W sąsiedztwie waszém coś tych dni za nadto gorąco było, Liwely!
Rzekł Fagin, podnosząc brwi i zakładając ręce w tyle.
— To prawda. Słyszałem już parę razy, że się na to użalano, — odpowiedział przekupca; — ale teraz się już zimniéj robić poczyna; jakżeż się wam zdaje?
Fagin skinął głową na znak potwierdzenia, i wskazując w kierunku Saffran-Hill, spytał, czyli tam jest kto téj nocy.
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/367
Ta strona została skorygowana.