musiał je nie tylko z błota i pyłu, ale i przechodniów oczyścić, albowiem bardzo mało osób się na nich znajdowało, a i te widocznie co tchu ku domowi pośpieszały. Wiatr wiał z okolicy bardzo niemiłéj dla Żyda, albowiem wprost naprzeciw niego, tak, że Fagin za każdym silniejszym powiewem, dreszczem wskróś przejęty, mocniéj się otulał i bardziéj jeszcze kroku swego przyśpieszał.
Już się zwrócił koło rogu swéj własnéj ulicy, i sięgnął nawet do kieszeni po klucz od drzwi wchodowych, gdy téjże chwili jakaś postać z pod wystawy jednego domu, w cieniu największém leżącéj, wypłynęła, przez ulicę na drugą stronę przebiegła, i nieznacznie do Fagina się zbliżyła.
— Fagin!
Szepnął nieznajomy Żydowi do ucha.
— Ha — zawołał Żyd, obróciwszy się ku niemu, jak oparzony; — czy to....
— Tak jest — przerwał mu nieznajomy rubasznie. — Czekałem tutaj na ciebie więcéj jak dwie godzin. Gdzieżeś u djabła dotąd tak długo ślęczał?
— W twojéj sprawie, mój drogi, — odpowiedział Żyd, spoglądając niespokojnie na swego towarzysza i zwalniając kroku podczas téj rozmowy. — W twojéj sprawie, jak zawsze.
— Czy tak? — zapytał nieznajomy z szyderskim uśmiechem. — Bardzo ładnie, cóż tedy słychać?
— Nic dobrego! — odpowiedział Żyd.
— Nic złego, jak się spodziewam?
Odparł nieznajomy, zatrzymując się na miejscu
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/381
Ta strona została skorygowana.