aby korzyść obu na względzie miano, nieprawdaż, mój drogi, co?
— Cóż to ma do tego? — zapytał Monks ponuro. —
— Widziałem ja bardzo dobrze, iż go nie tak łatwo było do naszego rzemiosła skłonić, — odpowiedział Żyd; — on nie był ani na włos do innych chłopców podobnym, którycheśmy już nieraz w podobnych zupełnie okolicznościach dostawali.
— To prawda że nie! przekleństwo na niego! — mruknął z gniewem Monks, — inaczéj by już od dawna złodziejem był został.
— Nie mógłem go z żadnéj strony tak zajść, aby go popsuć i gorszym zrobić! — mówił daléj Żyd, badając troskliwie oblicze swego towarzysza. — Ręka jego ani razu jeszcze do obcéj kieszeni nie sięgnęła, a ja niczém go nastraszyć nie zdołałem, czego w początkach koniecznie dopiąć muszemy, jeżeli nie chcemy, aby praca nasza była nadaremna. Cóż miałem czynić? Wysłać go jeszcze raz na miasto ze Smykiem i Karolkiem? Już mię zaraz pierwszego razu wszelka chęć do tego odszła. Drżałem wtedy o nas wszystkich.
— To nie było moją wolą, — odpowiedział Monks.
— Nie, nie, mój drogi, ja tego nie mówię, — odparł Fagin, — ja téż tego nie bardzo teraz żałuję; gdyżby ci ten chłopiec może nigdy nie był wpadł w oczy, i nigdybyś może nie był poznał, że to jest ten sam, którego szukasz, gdyby się ten wypadek nie był wydarzył. Otóż ja go za pomocą téj dziewczyny napowrót do siebie, lecz tylko ze względu na ciebie zwabiłem, a ona się potém za nim ujmować zaczęła.
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/385
Ta strona została skorygowana.