przeto się odważyć i zajrzeć, co się też tam dzieje takiego; a gdy to w istocie spostrzegł, co się tam działo, zadziwienie niemałe Woźnego ogarnęło.
Stół był do wieczerzy nakryty, a na nim znajdowało się masło, chleb, talerze, szklanki, dzbanek z piwem i butelka wina.
U wyższego końca stołu siedział Noa Claypole, wygodnie rozparty na krześle poręczowém, mając nogi przez jednę poręcz przewieższone, z nożem otwartym w jednéj, a kromką obficie masłem nasmarowanego chleba w drugiéj ręce; tuż koło niego stała Karolina, dobywając ostrzygi z małéj beczułeczki, które pan Noa Claypole z nadzwyczajną chciwością pochłaniać raczył.
Rumianość nieco większa jak zwykle w okolicy nosa tego młodego jegomości, i pewien obłęd, lśnienie niezwyczajne w prawém oku jego, jasnym było dowodem, iż w pewném stopniu był już pijanym; a co jeszcze bardziéj to przypuszczenie potwierdzało, to owa roskosz nieokreślona, z jaką te ostrzygi jedna za drugą pochłaniał, którą by jedynie własnością ich chłodzącą w każdym przypadku, jeżeli gorączka wewnętrzna dopieka, dostatecznie wyjaśnić można.
— Patrzaj Noa, jaka tłuściutka,.... i smaczna! — rzekła Karolina; — jeszcze tę jednę tylko zjedz! tę jednę i ostatnią jeszcze!
— Taka ostrzyga, jest to jednak coś niesłychanie smacznego! — zauważył Noa, połknąwszy ją z lubością. — Jaka szkoda, że się człowiekowi niemiło zrobi, jeżeli pewną ilość zje tych źwierzątek, nieprawda Karolino?
Strona:PL Oliwer Twist T. 1.djvu/399
Ta strona została skorygowana.