usiąść raczył, kapelusz na ziemi położył i przysunąwszy sobie krzesło, wezwał swego towarzysza Duffa, aby to samo co i on uczynił.
Pan Duff, który się do wyższego towarzystwa przyzwyczajonym być nie zdawał, a przynajmniéj nie bardzo się czuł swobodnym, jeżeli mu się w nim znajdować wypadło, usiadł nakoniec po wielu najrozmaitszych wykrzywieniach członkami, wsadził laskę do gęby, i siedział nieśmiały, pomięszany.
— Pomówmyż więc teraz o tym nocnym rabunku, — ozwał się Blathers. — Jakżeż to się wszystko stało?
Losberne, któremu widocznie wiele na tém zależało, aby jak najwięcéj czasu pozyskać, opowiedział im wszystko z najdrobniejszymi szczegółami jak najszerzéj i najdłużéj, a panowie Blathers i Duff przysłuchiwali się mu przez ten czas z wielką uwagą, i tylko czasami z porozumieniem na siebie okiem rzucili.
— Niemożna jeszcze nic pewnego powiedzieć, — ozwał się nakoniec Blathers, — dopokąd miejscowości niezobaczę;.... mnie się jednak zdaje,.... lubo nic jeszcze stanowczo w téj mierze oświadczyć niemogę,.... że tego napadu zieleniak żaden niepopełnił;.... cóż ty na to Duff, co?
— I ja jestem tego samego zdania, że nie! — odpowiedział Duff.
— Aby zaś te panie nas zrozumieć mogły, trzeba będzie to słowo zieleniak objaśnić. Chcieliście panowie zapewnie przez to powiedzieć, że tego napadu złodzieje zwyczajni ze wsi nie popełnili? — rzekł Losberne z uśmiechem.
— Nieinaczéj mój panie! — odpowiedział Blathers.
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/045
Ta strona została skorygowana.