jak dnia wczorajszego, złodziej im tak samo jak wczoraj umknął. To się jeszcze kilka razy stało, tak, że w końcu sąsiedzi jego rzekli, iż Chickweeda z pewnością djabeł sam okraść musiał, który go potém zwodzi, a drudzy przeciwnie, że biedny Chikweed pomięszania zmysłów dostać musiał.
— A Jem Spyers cóż na to mówił?
Zapytał lekarz, który wkrótce po rozpoczęciu téj powieści do pokoju wrócił.
— Jem Spyers, — odpowiedział Blathers, — przez długi czas nic nie mówił, i baczne oko na wszystko dawał, nie pokazując tego po sobie. Dowód najlepszy, iż swoję rzecz bardzo dobrze rozumiał. Jednego rana jednak zbliżył się do kantora biednego Chickweeda, dobył swéj tabakierki z kieszeni i rzekł: „panie Chickweed! ja tego już mam, kto ci pieniądze z domu wykradł.“ — „Macie go już?“ zawołał Chickweed; „ach drogi, najdroższy panie Spyers, niech tylko na nim się pomścić mogę, a umrę szczęśliwy. Ach drogi panie Spyers, gdzie, gdzie jest ten złoczyńca?“ — „Wiecie co panie Chickweed?“ — rzekł wtedy Spyers, podając mu tabakę, „porzućcie te żarty! wyście to samo uczynili!“ A to było rzeczywiście prawdą; on zaś sobie za tę sztuczkę nie mało pieniędzy zebrał, i nikt by tego oszukaństwa nie był odkrył, gdyby nie był tak troskliwie pozoru chciał zachować;.... to jest rzecz cała! — Zakończył pan Blathers, wychyliwszy kieliszek i zabrząknąwszy w okowy.
— W istocie, wydarzenie bardzo zajmujące, — rzekł lekarz. — A teraz moi panowie, jeżeli się wam podoba, możecie iść na górę.
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/056
Ta strona została skorygowana.