domku. Oliwer już od dawna zdrowie i czerstwość swoję odzyskał, lecz zdrowie i czerstwość niesprowadziła najmniejszéj zmiany w jego uczuciach i przywiązaniu do obu jego opiekunek, — lubo to się bardzo często u bardzo wielu ludzi zdarza, — i ciągle był takim samym usłużnym, wdzięcznym, przychylnym chłopczyną jak i wtedy, kiedy choroba i cierpienia siły jego podkopały, a najmniejsza jego wygoda lub pomoc od troskliwości i pieczołowitości tych zależała, którzy go do siebie przyjęli.
Pewnego wieczora bardzo pięknego dłuższą nieco przechadzkę jak zwykle odbyli, gdyż w dzień był wielki upał, w nocy zaś księżyc jasno świecił, a wietrzyk chłodny, lekki powiewał, i całą przyrodę orzeźwił, pokrzepił.
I Rózia była tego dnia bardzo wesoła, tak że rozmową żywą, przyjemną zajęci, granice zwykłą swéj przechadzki codziennéj o wiele przekroczyli.
Pani Maylie była mocno znużona, tak że wszyscy nieco powolniéj jak zwykle do domu wracali. Rózia wtedy swój kapelusik słomiany z głowy zdjęła, i według zwyczaju do fortepianu zasiadła.
Kiedy tak w zapomnieniu przez kilka minut po klawiszach przebierała, zagrała śpiew powolny i uroczysty, lecz grając zdawało się, jakoby łkania płaczu słyszeć się dawały.
— Droga, kochana Róziu! — zawołała wtedy staruszka.
Rózia nic nieodpowiedziała, lecz nieco żywiéj grać zaczęła, jakoby ten głos z myśli boleśnych i przykrych ją był obudził.
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/080
Ta strona została skorygowana.