głęboki wpadła, z którego albo zdrowa się obudzi, albo téż dla tego jedynie, aby wszystkich pożegnać i umrzeć.
Godziny całe tutaj siedzieli w niespokojności i trwodze, bojąc się nawet słówko jedno do drugiego przemówić. Potrawy nietknięte odnoszono, a z okiem po którém widać było, że ich myśli czém inném są zajęte, spoglądali na słońce, które coraz niżéj opadało i nakoniec ziemię i niebo tym blaskiem różowym pokryło, który jest przepowiednią i zwiastunem jego zachodu. —
Ucho ich bystre uchwyciło wkrótce odgłos zbliżających się kroków, i oboje poniewolnie ku drzwiom się rzucili, gdy pana Losberne wchodzącego spostrzegli.
— Jakżeż z Rózią? — zapytała skwapliwie staruszka. — Proszę mi to od razu powiedzieć! Wszystko łatwiéj zniesę, jak zwłokę i niepewność. O powiedz mi, powiedz, na miłość Boga cię zaklinam!
— Niech się pani cokolwiek uspokoi, — ozwał się lekarz, odprowadziwszy ją do krzesła, na którém usiadła. — Chciéj się pani uspokoić, droga pani Maylie.
— Puść mnie, puść, na miłość Boga! puść! — jęknęła pani Maylie. — Moje drogie dziecko! Już umarła! Umiera!
— Nie! — zawołał lekarz z zapałem. — Ten Ojciec w niebie łaskawy i dobrotliwy ulitował się nad nią, a ona długo jeszcze na pociechę naszą żyć będzie.
Strona:PL Oliwer Twist T. 2.djvu/094
Ta strona została skorygowana.